„Artykuł?!!?!! O Mnie?!?!? Ale jak? Kim ja jestem? Przecież znam dziesiątki ciekawszych ludzi ode mnie!!!” – znowu na chwilę odezwały się stare programy i miliony podpowiadaczy-obrońców w mojej głowie chciało mnie uchronić przed wyjściem poza strefę komfortu. Bardzo szybko wróciłam na dobre tory. „Dzięki temu mogę zrobić przecież to, na czym zależy mi w życiu bardzo mocno. Dać wartość innym. Opowiedzieć swoją historię, pokazać, że można inaczej i gdzie to inaczej może zaprowadzić”. Tak naprawdę tym artykułem mogę uratować komuś życie… nie wierzysz? I bardzo dobrze. Nie wierz, przeczytaj i sprawdź sam czy właśnie napisałam o Tobie ;).
Oto więc jestem. 44 – letnia kobieta, zamężna, z dorobkiem trzech cudownych istot, zwanych dziećmi. Dziecko lat 80 – tych, ganiające od rana do wieczora na dworze (dla krakowian: na polu), brudne, szczęśliwe… Znasz to? A może chociaż znasz kogoś, kto tak miał? Od razu widzę przed oczami te zdenerwowane mamy w papilotach i kapciach wystające na balkonach i słyszę głośne: ooooobiaaaaad, do doooomuuuuu! Mój młodszy brat już oparł się o nowoczesność, pojawił się komputer. Moi rodzice, których kocham ogromnie, byli bardzo mocno zapracowani. Otrzymałam od nich w prezencie mnóstwo cech i wartości, za które dziękuję im każdego dnia. Są też takie, których wolałabym się pozbyć prędzej, niż później. Czy to ich wina? Absolutnie NIE! Nigdy w życiu!!! Moi rodzice otrzymali swój system przekonań od swoich rodziców i od środowiska, w którym przebywali. Moich dziadków ukształtowali ich rodzice oraz najbliższe otoczenie. Każdy uważał, że tak trzeba i już. To tak jak z przepisem na pieczoną szynkę przekazywanym z pokolenia na pokolenie… Kiedy młoda mężatka Anna otrzymała cudowną rodzinną książkę kucharską, w której był opis całej procedury przyrządzania tego pieczystego uwielbianego przez całą rodzinę, przywołującego tyle cudownych wspomnień, od razu zabrała się za przyrządzanie go i za każdym razem wychodziło świetne. Pewnego razu, jednak podczas przygotowywania potrawy była u niej przyjaciółka i zapytała dlaczego zawsze ucina taki duży kawał szynki z przodu i z tyłu. Nasza bohaterka nie wiedziała i zapytała o to swoją mamę. Ta odpowiedziała, że tak jest w przepisie, ale dokładnie nie wie, po prostu tak ma być. Pewnie dlatego szynka zawsze jest tak wyśmienita. Anna chciała się dowiedzieć, więc udała się do babci z tym samym pytaniem. A babcia zaczęła się śmiać i odpowiedziała: Kochana wnusiu całe życie przyrządzałam w ten sposób szynkę, bo nie tylko książkę kucharską dałam w spadku Twojej mamie, ale również brytfannę do jej pieczenia. A ona po prostu była mała i dlatego trzeba było odcinać oba końce…
FOT. GRZEGORZ FINOWSKI
Jak często ja robiłam coś bezwiednie, bo tak ma być, bo tak mnie nauczono? Miliardy… Dzisiaj jestem bardziej uważna, bardziej uważna na życie. Bo zrozumiałam, czym dla mnie jest szczęście, jaki jest przepis na szczęście dla każdego człowieka. Bo z tym przepisem nie da się być nieszczęśliwym. To po prostu Cię napędza, wypełnia i daje Ci przeogromne poczucie spełnienia. Co to jest? Dzisiaj Ci opowiem.
Zaczęło się niewinnie. Odkąd pamiętam robiłam coś więcej, niż trzeba… A to grałam w piłkę ręczną zawodowo…, a później myślałam, że będę politykiem, bo byłam przewodniczącą swojego liceum w Kielcach, następnie aktywnie działałam w Samorządzie Studenckim AWF w Krakowie (na szczęście moje ideały rozbiły się na 3 roku studiów podczas Zjazdu Parlamentu Studentów RP – wtedy już zobaczyłam, że żeby być politykiem trzeba się umazać w szambie po szyję – absolutnie to nie moje wartości). Na studiach też pracowałam w knajpie, później prowadziłam Klub Studencki „Meta” (dla tych, co mają skojarzenia… meta także kończy bieg ;) ), w międzyczasie otarłam się delikatnie o marketing sieciowy, poznając firmy Oriflame, Avon i FMG. Założyłam też działalność gospodarczą, organizując imprezy sportowo-rekreacyjne. Robiłam dziennikarstwo sportowe, założyliśmy wspólnie gazetę, zajmowałam się spikerką podczas zawodów sportowych i w końcu poznałam osoby z niepełnosprawnością intelektualną w ramach Olimpiad Specjalnych. Po studiach rozpoczęłam doktorat, ale nie przez przypadek go nie ukończyłam. Od razu także trafiłam do szkoły jako nauczyciel wychowania fizycznego. Czułam, że to moje miejsce, pokochałam pracę z młodzieżą tamtego Gimnazjum w Sławkowicach. Robiłam więcej, niż trzeba. Urodziła się moja córka, wymagała potężnej dawki rehabilitacji, skupiłam się na niej. Roczny epizod pracy w Gimnazjum nr 1 w Krakowie dał mi możliwość poznania co to mobbing, jeśli człowiek za bardzo się wychyla i zbyt dużo robi poza tzw. etatem. Dlatego gdy rozpoczęłam pracę w SOSW nr 4 w Krakowie, gdzie jestem zatrudniona do dzisiaj, bałam się i nie chciałam się udzielać. Wytrzymałam pół roku i napisałam pierwszy projekt. I tak już zostało. Przyprowadziłam do mojej szkoły poprzez różnego rodzaju współprace, projekty, fundacje i środki unijne kilkaset tysięcy złotych. I wiecie co? Ja wtedy ZUPEŁNIE NIE WIERZYŁAM W SIEBIE!!! Ktoś mi kiedyś powiedział, że mogłabym obdzielić kilkanaście osób swoim życiorysem. A ja zupełnie tego nie widziałam. Czułam się gorsza, niewystarczająca, za mało perfekcyjna, porównywałam się z innymi… Patrzyłam na innych ludzi na mediach społecznościowych i pogłębiałam te uczucia w sobie. Znasz takich ludzi? A Ty widzisz w sobie wiele dobrego czy „dowalasz” sobie, tak jak ja to robiłam?FOT. ANNA NAPORA
Odkąd pamiętam moją misją było pomaganie innym, ale w tym zupełnie zatracałam siebie. Już w liceum miałam ksywkę dodatkową Matka Teresa, a mnie wciąż wydawało się, że robię za mało i za mało. Uwielbiałam słuchać innych, cechuję się bardzo wysoką empatią, albo inaczej, inteligencją emocjonalną. Dlatego też ludzie lgnęli do mnie, miałam wielu znajomych, dla których byłam, wtedy psychologiem, a dzisiaj nazywa się to trener mentalny. Aż w końcu w 2010 roku wskoczyłam na inny poziom. Związałam się z firmą, w której widziałam ogromną wizję i misję pomocy ludziom. Widziałam ich szczęśliwych, zadowolone firmy, którym przyprowadzam klientów, a klienci robią tańsze zakupy i wszyscy jesteśmy w jednej wielkiej wspólnocie zakupowej. Zbudowałam sobie wręcz utopijny obraz. Poświęciłam 11 lat swojego życia, życia mojej rodziny, życia moich dzieci, bo miałam wizję. Średnio dwa weekendy w miesiącu i większość godzin popołudniowych spędzałam na spotkaniach biznesowych oraz konferencjach. Później w tzw. pandemii przeszłam na online i siedziałam długie godziny przed komputerem. Zbudowałam organizację na kilka tysięcy ludzi. W międzyczasie od 2013 roku bardzo mocno weszłam w rozwój osobisty. A zaczęło się od podarowanej przez moją koleżankę książki Beaty Pawlikowskiej „W dżungli podświadomości”. Wzięłam ją ze sobą na wakacje nad polskie morze i zaczęłam czytać. „Pochłaniam” dobre książki i jeśli tylko mam chwilę, uwielbiam przeznaczyć ją na tą cudowną czynność. A tu zaskoczenie… po 10 dniach dopiero doszłam do połowy książki… szło mi tak mozolnie!!! I wtedy dotarłam do strony, gdzie Beata napisała, że: pewnie bardzo trudno czyta Ci się tą książkę i długo dochodziłeś do tej strony… OMG!!! Skąd ona wiedziała? I dalej napisała, że mam w głowie ludziki, które mnie bronią… Bronią mnie przed tym, co nieznane, bo nieznane to niebezpieczne i może zagrażać mojej osobie! Czyli bronią mnie przed wyjściem ze strefy KOMFORTU. Dzisiaj już zdecydowanie stosuję zasadę: żyjesz KOMFORTOWO, za chwilę może być NIEKOMFORTOWO; a, wychodząc ze strefy KOMFORTU spowodujesz, że może być później KOMFORTOWO. To był jeden z moich momentów „Acha”, z książką, w piękny, słoneczny dzień na nadmorskiej plaży, gdzie wiatr muskał mi włosy, piasek łaskotał w nogi, a zapach tego dnia czuję do dzisiaj. Pewnie tak samo jak MICHEAL…
MICHAEL mieszkał w małym mieszkaniu w nadmorskiej miejscowości ze swoją mamą, która wychowywała go samodzielnie. Byli biedni. Mama bardzo się starała być dobrą matką, ale miała swoje wyzwania i nie zawsze jej to wychodziło. Micheal często wychodził z domu, dobrze czuł się w naturze, uwielbiał biegać po plaży, skakać przez spienione fale. Podziwiał piękno „jego morza” i codziennie zmieniający się krajobraz. Z jednej strony był bardzo samotny, a z drugiej mimo wszystkich przeciwności w życiu, czuł się szczęśliwy. Pewnego dnia, gdy się obudził bardzo wcześnie rano, usłyszał jakieś krzyki w miasteczku. Wyjrzał przez okno. Tłumy ludzi kierowało się na plażę. W nocy był sztorm… na pewno coś się stało…
Tak jak u mnie… Przyszedł grudzień 2020 roku, gdzie pojawiły się pierwsze rysy na moim idealnym szkle. To było dla mnie nieprawdopodobne. Nigdy się tego nie spodziewałam. Po miesiącu już wiedziałam, że firmie nie poszło, że setki ludzi zostało oszukanych, że coś, w co wierzyłam i wybudowałam, runęło i roztrzaskało się o podłogę. To samo było ze mną. Przeżywałam żałobę… Miałam depresję, nie chciałam z nikim rozmawiać, wyjść z domu, wylałam milion łez, których już później nie miałam… Poczucie winy i beznadziei rozgościło się we mnie… Moje serce rozbiło się na trylion kawałków i uleciało. I w tym najgorszym dla mnie momencie trzy osoby mniej więcej w tym samym czasie chciały pokazać mi coś, co im zmieniło życie. Produkt. Absolutnie nie chciałam się spotkać i słyszeć o czymkolwiek. Jeszcze o produkcie?!? Nigdy nie chciałam sprzedawać żadnych suplementów, kosmetyków, reklamować tylko jednej firmy. Lubię używać dobrych rzeczy z różnych firm (z marketingów sieciowych także) i nie mogłabym mówić, że tylko firma X czy Y ma wszystkie produkty najlepsze na Świecie. W ciągu ostatnich 12 lat sprawdziłam i przeanalizowałam wiele tego typu biznesów. Wszystko odrzucałam. Tym razem, jednak coś było inaczej… Tak naprawdę mój przyjaciel Konrad spowodował, że ruszyłam się z domu i pojechałam na spotkanie do Łodzi. Byłam ja, Konrad, Sebastian i prowadzący… Ireneusz. Człowiek, który nie potrzebuje niczego sprzedawać, ponieważ on i jego rodzina jest zabezpieczona finansowo na dłuuuugie lata. A on pokazuje mi jakiś produkt. Nie uwierzyłam… I do tej pory nie wiem, jak to się stało, ale stałam się jego cieniem. Przez dwa miesiące jeździłam za Irkiem, żeby udowodnić mu, że to, co opowiada to nie może być prawdą, ciągle szukałam jakiegoś słabego punktu. Znalazłam tylko jeden. Trudna dostępność. Ale tak naprawdę bieg wydarzeń zmienił telefon od mojego taty, który przyznał mi się, że czeka go „na cito” wszczepienie rozrusznika serca. To był marzec 2021 roku… Nie wierzę w przypadki i dopiero po kilku miesiącach zobaczyłam jak tak historia ułożyła się w całość. Tak po prostu miało być. Miałam się rozpaść na kawałki, żeby dostrzec coś o wiele większego. Jestem córką Króla i czuję mocne prowadzenie przez Boga. Dla Ciebie może to być siła wyższa, wszechświat, kwantowość. Nie ma przypadków. Dzięki kuracji opartej na komórkach macierzystych, o której się dowiedziałam, wyzdrowiało, odmłodziło się i stanęło na nogi miliony ludzi. W Polsce także mamy już kilkaset świadectw osób, które chcą się podzielić tym, co zadziało się w ich organizmach, kiedy komórki się dobrze odżywiły. To jest bardzo przyszłościowe i niesie dla wielu ludzi potężną nadzieję... Mam w sobie ogromną radość życia i wdzięczność - to jest moja tajemnica szczęścia. Rozpoczynając przygodę ze zdrowiem musisz wiedzieć na pewno to, że kiedy masz odpowiednio odżywione komórki swojego ciała, one są szczęśliwe (czyli nie złośliwe) i Twój organizm nie będzie chorował. Komórki są najmniejszym budulcem Ciebie materialnego. W nich zachodzi ponad 60.000 reakcji biochemicznych na sekundę. Zarówno budują Twoje tkanki, narządy, układy, ale także odpowiadają za oczyszczanie np. z toksyn. Żeby mogły świetnie funkcjonować potrzebujemy tak niewiele i wiele z drugiej strony: tlen, wodę, aminokwasy, kwasy tłuszczowe, ciąg 16 witamin, między 69 a 75 minerałów i pierwiastków śladowych oraz aktywność fizyczną. Ogromne znaczenie ma także to, co myślisz, mówisz, na jakim poziomie energetycznym jesteś. Czy podchodzisz do życia z wdzięcznością i miłością czy też zaciskasz z wściekłością co chwilę pięści… Czy masz swój cel, odnalezioną misję…
FOT. GRZEGORZ FINOWSKI
…Michael pięknie pokazał, jak to zrobić. Gdy widział ludzi biegnących na plażę, on też spiesznie się tam udał. Tego ranka do miasteczka przyjechał również Richard, bogaty człowiek, przedsiębiorca, który w okolicy załatwiał sprawy swojej firmy. Kiedy jechał swoim czarnym Jaguarem, usłyszał w radiu o niezwykłym zjawisku, które zdarzyło się na plaży tego miasteczka. Wszedł na wydmy. Stało tam kilkaset osób i z odległości około 100 metrów obserwowali… W nocy był sztorm, morze bardzo mocno szalało i zostawiło na piasku niezwykłą pamiątkę. Tysiące meduz w agonii delikatnie wibrowały na lądzie. Ludzie stali i w większości fotografowali. Nikt nie chciał wejść na mokry piasek. W pewnym momencie Richard zauważył przy brzegu małego chłopca, na którego nikt nie zwracał uwagi. Biznesmen podszedł bliżej i zdziwiony zobaczył, że dziecko wrzuca meduzy do wody. Z rozbawieniem zapytał: „Chłopcze co Ty wyprawiasz? Dlaczego zbierasz te pojedyncze meduzy i rzucasz je do morza? Przecież ich jest tu tysiące, może nawet milion. Przecież nie uratujesz wszystkich. Na to Michael kucnął, delikatnie wziął do ręki małą meduzę, pokazał przedsiębiorcy i powiedział: „Powiedz to tej”. Po czym wrzucił ją do morza…
Odnalazłam zdecydowanie moją misję. Kocham moich niepełnosprawnych intelektualnie uczniów i chcę dalej pokazywać Światu jacy są piękni. Dlatego wspólnie z sześcioma wyśmienitymi, empatycznymi specjalistkami z mojej placówki wdrażamy projekty Erasmusa. Proszę zajrzyj do nas na stronę na FB "Together we are strong - Razem jesteśmy silni - Erasmus+". Jednocześnie za punkt honoru postawiłam sobie, aby poinformować jak największą liczbę ludzi o odnalezionej przeze mnie kuracji opartej na komórkach macierzystych. Dzięki temu mogę uratować wiele istnień. Może nie wszystkich, ale na pewno tych, którzy się odezwą i sprawdzą czy to dla nich... Jeżeli i Ty chcesz wiedzieć więcej, po prostu napisz do mnie. A następnym razem opowiem więcej o tej boskiej mocy, jaką mamy w sobie. O mocy samo odnawiania się organizmu. Z wdzięcznością.
SYLWIA JURKIEWICZ-KOSIŃSKA