Szczera rozmowa z Rafałem Patyrą – znanym dziennikarzem sportowym, który w pewnym momencie życia doświadczył małżeńskiego kryzysu. O tym, kto pomógł mu uratować związek i czym jest miłość. opowiada w rozmowie z nami.
Energia Życia: Wiele osób wyobraża sobie idealne życie w ten sposób: związek małżeński z wyjątkową osobą, dobrze płatna praca, zdrowe dziecko lub dzieci. W Twoim przypadku też tak było. A jednak po siedmiu latach coś się zaczęło psuć…
Rafał Patyra: Zgadza się. To taki idylliczny obraz życia i związku i gdyby na tym stanęło, byłoby super. Ale życie jest bardziej skomplikowane. To, że się ma pracę, jest się rozpoznawalnym, ma się ugruntowaną pozycję, to nie jest żaden życiowy sukces. Dzisiaj wiem, że moim sukcesem jest rodzina, którą udało mi się stworzyć i zachować. Po siedmiu latach małżeństwa przyszedł kryzys, ale stal hartuje się w wysokich temperaturach. W moim przypadku też tak było. Początek był piękny, później zaczęło coś zgrzytać.
EŻ: Co według Ciebie było powodem kryzysu małżeńskiego? Po której stronie leżała wina?
RP: Wina zwykle leży po obu stronach. W naszym przypadku zdecydowanie większą ponoszę ja, przyznaje się bez bicia (śmiech). W tamtym czasie nie mogliśmy z Asią znaleźć wspólnego języka. Okres motylków w brzuchu wygasał i pojawiła się proza życia. Zaczęliśmy się za bardzo zajmować własnymi sprawami i obowiązkami. Własnymi pomysłami na model życia w małżeństwie. Staraliśmy się wprowadzić swoje wizje tego, jak to małżeństwo ma wyglądać. A to nie o to chodzi. Małżeństwo to służba. Trzeba być odpowiedzialnym za drugiego człowieka, a nie tylko realizować własne ambicje. A często bywa tak, że kiedy nie wychodzi realizacja własnych ambicji, to ludzie rzucają wszystko w kąt i szukają nowej osoby i próbują budować kolejny związek od podstaw.
Kamila Stolarczyk: Ludzie nie zdają sobie sprawy, że małżeństwo to odpowiedzialny i świadomy związek. Teraz widzisz, jak wiele małżeństw musi mierzyć się z kryzysami. Co wtedy o nich myślisz?
RP: Myślę, że nasze małżeństwo też takie było. Wstępując w sakramentalny związek, nie zdawaliśmy sobie sprawy z mocy tego sakramentu. Mieliśmy własne wyobrażenia i nie wiedzieliśmy, jak to życie ma naprawdę wyglądać. Nie wiedzieliśmy, jak ważna jest ta trzecia Osoba w małżeństwie – Jezus. A Jego obecność jest akurat kluczowa, bo kiedy jedna osoba słabnie, to wspólnie z Jezusem można o uratowanie małżeństwa skutecznie zawalczyć. W siłach specjalnych jest taka zasada, że swoich nie zostawiamy. W małżeństwie jest dokładnie tak samo. Jeśli druga osoba słabnie, zostaje „ranna”, to nie można zejść samemu z pola walki i powiedzieć, że nie udało się wypełnić misji. Trzeba swoją drugą połówkę wyciągnąć spod ostrzału, starać się donieść w bezpieczne miejsce i troskliwie pielęgnować, żeby wróciła do pełni sił.
KS: I zawsze trzeba szukać rozwiązań...
RP: No jasne. Podobnie jak w sporcie – walczymy do końca, bo dopóki walczysz – jesteś zwycięzcą. Walka nadaje naszemu życiu sens. W małżeństwie będą zdarzać się kłótnie, sprzeczki, ale nie można poprzestać na przegranym meczu, trzeba dążyć do ostatecznego wygrania turnieju. A ostatecznym zwycięstwem, mówię to jako osoba wierząca, jest zaprowadzenie swojego współmałżonka do Królestwa Niebieskiego.
EŻ: Efektem kryzysu w Waszym małżeństwie był Twój romans. Powiedziałeś, że zarówno Ty, jak i Asia chcieliście realizować własną wizję małżeństwa, ale to Ty byłeś tym słabym ogniwem, które pękło.
RP: To prawda. Nasz związek po siedmiu latach zaczął korodować. Za mało ze sobą rozmawialiśmy. Wydawało nam się, że powinniśmy naginać współmałżonka do własnej wizji. To normalne, że różnimy się od siebie, mówimy innymi językami, mamy inne temperamenty. Ale to nie znaczy, że nie możemy obrać wspólnego kierunku. Dzisiaj już jesteśmy mądrzejsi.
A jeśli chodzi o zachowanie wierności, to rzeczywiście ja byłem tym słabszym elementem. Może to wynikało z tego, że jestem wrażliwym facetem, który mówi wprost o swoich uczuciach. Dla mnie ważny jest język czułości, okazywanie sobie uczuć. A Asia ma iny charakter, nie jest taka wylewna. Po jakimś czasie zaczęło mi to przeszkadzać. Asia ze swoimi obowiązkami zamknęła się w swoim świecie, a ja w swoim. Zacząłem szukać czułości gdzie indziej. Dużo czasu spędzałem w pracy, tam jadłem, funkcjonowałem, czasem nawet spałem. Zawierałem nowe znajomości. Z czasem pojawiły się romanse.
KS: Odzywało się sumienie? Zapewne była to dla Ciebie huśtawka emocji...
RP: Przypudrowany świat samych uśmiechniętych ludzi naokoło potrafi nęcić. Mi też się wydawało, że skoro w małżeństwie nie wychodzi, to jest to sygnał, że powinniśmy zacząć od początku, ale niekoniecznie ze sobą nawzajem. Nie było między nami agresji ani nienawiści. Wydawało mi się, że skoro tak różnimy się od siebie, to może warto pójść w inną stronę. Uwikłałem się w romans, ponieważ poznałem kobietę, która wydawała mi się spełnieniem najskrytszych marzeń. Czułem się nią oczarowany. Sądziłem, że ta nowa „przyjaciółka” jest ucieleśnieniem moich wszystkich wizji dotyczących kobiety.
fot. materiały własne
EŻ: Jak długo to trwało?
RP: Romans i zawieszenie mojego związku małżeńskiego na włosku trwało jakieś trzy lata. Byłem wpatrzony w „przyjaciółkę” jak w obrazek. Wierzyłem w każde jej słowo i miałem klapki na oczach. Osoby z pracy mówiły mi, żebym uważał. Ale ja nikogo nie słuchałem. Zacząłem słuchać dopiero wtedy, gdy dotarło do mnie, że muszę podjąć decyzję – albo idę w tę stronę albo w tamtą. Człowiek rozważa w sobie taką decyzję najpierw sam, potem pyta najbliższych. Ale tu nikt w takiej sytuacji Ci nie doradzi. Jedni powiedzą tak, inni inaczej. Po pewnym czasie dochodzi do Ciebie, że ostateczną decyzję trzeba podjąć samemu. A ja nie potrafiłem tego zrobić. Nigdy nie wyprowadziłem się z domu. Był taki czas, że myślałem, że Asia wystawi walizki przed drzwi i będę niejako „usprawiedliwiony”. Ale tak się nie stało. Przejrzałem na oczy dopiero, kiedy ta druga strona zaczynała tracić cierpliwość i zaczęła pokazywać „różki”. Po jakimś czasie zrozumiałem w końcu, że tu nie chodzi o uczucie.
EŻ: A czy w tym marazmie, w którym się znalazłeś, Pan Bóg wyciągnął pomocną dłoń?
RP: Zdecydowanie tak! Bóg mi pomógł, bo nie potrafiłem podjąć decyzji, a czas uciekał. Męczyli się wszyscy. Zrezygnowany i rozbity emocjonalnie zawołałem wtedy do Boga, żeby On się wszystkim zajął. Od dziecka byłem wychowany w wierze katolickiej, co mi wtedy bardzo pomogło. Miałem takie „cumy”, które mnie trzymały w ryzach, na przykład sakramenty. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że zostawiając żonę, będę poza sakramentami. Ta myśl mi bardzo przeszkadzała. Krzyknąłem zatem głośno: „Jezu, Ty się tym zajmij”. No i się zajął.
EŻ: Od razu to dobro przyszło?
RP: Jak to często bywa, Bóg zadziałał poprzez ludzi, których postawił nam na drodze. Na drodze mojej Asi postawił księdza, który prowadzi spotkania Wspólnoty Mamre. Co ciekawe, ksiądz pochodzi z Gliwic, spotkania prowadzi w Częstochowie, ale tamtego lata był akurat na rekolekcjach w Wesołej pod Warszawą. Zaproponował Asi uczestnictwo w takim spotkaniu. Pamiętam, że gdy wychodziła z domu, była osobą zdruzgotaną psychicznie. Za to kiedy po kilku godzinach wróciła, miała podniesioną głowę, uśmiech na twarzy i spokój w środku. Ten spokój mnie zafascynował. Ja też go potrzebowałem. Bardzo. Dałem się namówić na uczestnictwo w mszy o uzdrowienie w Częstochowie. Podczas tej mszy doświadczyłem spoczynku w Duchu Świętym. To był moment przełomowy. Kiedy już wstałem z posadzki, to wiedziałem, co jest dobre, a co złe. Wszystko stało się prostsze.
KS: Czyli Asia też szukała tej właściwej drogi.
RP: Ona była tą osobą, która zdecydowała się walczyć o małżeństwo za wszelką cenę. Gdyby tego nie zrobiła, nie byłoby czego zbierać. Bardzo jej zależało na naszej rodzinie. Rozwód nie mieścił się jej w głowie. Dzięki spotkaniom we Wspólnocie Mamre, dostała siłę i spokój, którego i ja mogłem zakosztować.
EŻ: Powiedziałeś, że nie wyobrażałeś sobie życia bez sakramentów w dłuższej perspektywie życia z „przyjaciółką”. A czy przez te trzy lata trwania romansu modlitwa była obecna w Twoim życiu? Dziękowałeś za coś?
RP: To byłaby hipokryzja, gdybym dziękował Bogu w modlitwie za to, że spotkałem kobietę, która odciągnęła mnie od mojej żony. Zepchnąłem Go do kąta. Starałem się sam znajdować odpowiedzi na pytania, które pojawiały się w głowie. Starałem się przekonać Boga, że to ja mam rację. Skoro dwoje ludzi się spotyka i pojawia się zauroczenie, to chyba dobrze, prawda? Ale to Bóg był ode mnie mądrzejszy i wiedział więcej.
EŻ: Czy kryzysy w małżeństwie budują związek?
RP: Tak, mogą. Sztuką jest wyciągnięcie właściwych wniosków. Kryzysy mogą być czymś, co wypycha nas ze strefy komfortu i powoduje, że zaczynamy się bardziej starać i szukać dróg rozwiązania danego problemu. Kryzysy są po to, aby je zwalczać. Szukać nowego siebie. Większość z nas stara się zmienić wady współmałżonka, twierdząc, że więcej problemów jest po jego stronie. A chodzi o to, żeby zmieniać siebie. Mamy szukać w sobie niedociągnięć. Jeśli dwie osoby tak postępują, to mamy związek, który ciągle kwitnie.
fot. materiały własne
KS: Bardzo często małżonkowie skaczą sobie do gardeł. Kłócą się, krzyczą na siebie. Jak myślisz, na jakim etapie są takie pary?
RP: Myślę, że na wstępnym. Tak się dzieje, zanim człowiek uświadomi sobie, czym jest miłość. A miłość to odpowiedzialność i patrzenie w tym samym kierunku. To nieustanne myślenie o drugiej osobie, o jej szczęściu i dobru. Jeżeli w małżeństwie chcemy realizować tylko własne plany, to jest to szybka droga do upadku. Świat nam podsunie wiele pokus, żeby upaść. Nigdy nie powinniśmy patrzeć na relacje w małżeństwie w ten sposób, że skoro ja daję tyle od siebie, to oczekuję, że współmałżonek też da to samo. To nie jest matematyka. Różnimy się i bardzo często nie dostaniemy w zamian tej samej miłości zapakowanej w to samo pudełko z kokardką. Dostaniemy coś innego, ale też prosto z serca drugiej osoby.
KS: Często się dzisiaj kłócicie?
RP: Dochodzi między nami do różnicy zdań, ale nie można nazwać tego kłótnią. Ja nie jestem typem kłótliwego człowieka i wolę odejść na bok, żeby emocje wystygły. W wielu rzeczach się nie zgadzamy i staramy się siebie przekonać do swoich racji. Nie jesteśmy tacy sami i na różne aspekty patrzymy inaczej. Co ważne, dzisiaj inaczej patrzymy na małżeństwo i na różnice charakterów niż w momencie brania ślubu. Mamy świadomość, że przeżywanie emocji to nic złego, ale trzeba uważać z ich okazywaniem. Pracujemy nad tym.
EŻ: Powróćmy trochę do początków tej miłości. Kto o kogo zabiegał? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
RP: Z Asią poznaliśmy się na studiach w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. W połowie studiów podjąłem drugi kierunek: dziennikarstwo. Okazało się, że na dziennikarstwie jest w grupie chłopak, który też studiuje na AWF-ie. Mieszkał w akademiku ze swoją dziewczyną, także studentką. No i to właśnie była Asia, moja obecna żona. Często u nich gościłem. Kiedy przyszło do egzaminu z gier zespołowych, kolega poprosił mnie, abym wyjaśnił Asi przepisy piłki nożnej. Wtedy między nami zaiskrzyło, ale ja potem wyjechałem do Anglii. Asia wróciła do poprzedniego chłopaka. Wracając po czterech miesiącach, nie spodziewałem się czerwonego dywanu i kwiatów. Ale po kilku tygodniach oni jednak się rozstali. No i wtedy to już samo się poukładało. W 2001 roku wzięliśmy ślub.
KS: Jakie wyznawaliście wartości w momencie budowania życia rodzinnego i ile zostało z tego do dzisiaj?
RP: Pamiętam, że wtedy, jak to u młodych ludzi bywa, mieliśmy motylki w brzuchu i wiele chwil patrzenia sobie w oczy. Dodatkowo zbliżał nas do siebie sport. Był dla nas pracą i pasją. To był nasz wspólny świat. Oboje pochodzimy z katolickich rodzin. Nie mieliśmy złych wzorców rozwiedzionych rodziców. Zapewnialiśmy siebie, że stworzymy jeszcze lepszy dom, niż te, z których wyszliśmy. Dość wcześnie zaczęliśmy sobie radzić, jeśli chodzi o budowanie tego rodzinnego ogniska. Po powrocie z Anglii poszedłem do pracy do gazety, później do telewizji. Będąc jeszcze studentem, miałem już pracę, nieźle zarabiałem. Rodzie Asi pomogli nam kupić mieszkanie w Piasecznie. Urodziła nam się córcia i było super, do momentu aż straciliśmy czujność.
EŻ: W jednym z wywiadów powiedziałeś, że w Twojej pracy dużo się dzieje, ponieważ pojawiają się duże pieniądze i piękne kobiety. Czy przyjemności tego świata są nieuniknione dla ludzi, którzy zaczynają karierę w mediach? Czy można trwać przy swoich przekonaniach i wartościach?
RP: Pewnie, że można. Znam osoby, takie jak Tomek Wolny czy Krzysiek Ziemiec, którzy trwają bez zachwiania przy swoich wartościach, a jednocześnie świetnie wykonują swoją pracę i odnajdują się w świecie mediów. Mnie się niestety nie udało oprzeć pokusom.
EŻ: Gdy zawiera się związek małżeński, w życie dwojga ludzi wkracza Jezus, który jest w nim obecny. Jak ta relacja z Jezusem wyglądała na początku Waszego małżeństwa, a jak wygląda teraz?
RP: Bez wątpienia na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy, że stoimy na ślubnym kobiercu we troje. Oczywiście była to dla nas wyjątkowa chwila, ale nie wiedzieliśmy, że ten sakrament ma aż tak wielką moc. Moc, która potrafi uchronić w kłopotach.
Jest taka Wspólnota Trudnych Małżeństw SYCHAR, która twierdzi, że sakramentalne małżeństwo ma taką moc, że pomimo tego, iż człowiek zejdzie na zła drogę, to zawsze jest szansa na uratowanie pobłogosławionego przez Boga związku. Właśnie dlatego, że Jezus jest obecny i działa. Warto się do Niego odwoływać w każdej sprawie. Kiedyś tego nie wiedzieliśmy, dziś już to wiemy.
EŻ: W naszym czasopiśmie poruszamy tematy rozwoju osobistego i duchowego. Czy zgłębiasz na co dzień te tematy, czy są Ci zupełnie obce?
RP: To zależy jak na to spojrzeć. Tematykę tę utożsamiam z Bogiem. Staram się rozwijać duchowo, uczestniczę w spotkaniach różnych wspólnot. Często rozmawiam z innymi ludźmi, którzy przechodzą przez to, co ja przeżywałem. Wiem, że człowiek ma w sobie ukryty potencjał, który jest bardzo rzadko używany w pełni. I potrzebny jest ktoś, kto ten potencjał uwolni. Uwolnienie go wymaga od nas pokory. Bo jeśli wydaje nam się, że sami damy sobie radę ze wszystkim, będzie to świadczyło tylko o naszej pysze.
KS: Czujesz się w życiu spełniony?
RP: To nie jest całkowite spełnienie i to dobrze, bo nie można konserwować się w strefie komfortu. Ja lubię zdobywać nowe umiejętności. Staram się w życiu nie zatrzymywać i nie patrzę na nie pod kątem nasycenia. Jestem ciekawy świata, choć trochę już go poznałem. Ale wciąż chcę uczyć się czegoś nowego. Z pewnością wiele rzeczy mógłbym robić lepiej, ale nikt nie jest idealny – ja też nie.
KS: Czy Twoim marzeniem było zostanie dziennikarzem sportowym?
RP: Tak i to marzenie pojawiło się dosyć wcześnie, bo już w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy pani na godzinie wychowawczej pytała, kim zostaniemy w przyszłości. Powiedziałem, że będę dziennikarzem sportowym i będę pracował w telewizji.
Kiedy spotykam się z młodzieżą, to mówię im, że jeśli człowiek bardzo czegoś chce i jest gotowy poświęcić temu czas i umiejętności, może sięgnąć gwiazd bez względu na to, czy pochodzi z Warszawy czy z Lubartowa – jak ja.
fot. materiały własne
EŻ: Czy rozwój kariery zawdzięczasz Bogu czy własnej wytrwałości i pracy?
RP: Praca, wytrwałość, być może talent, to łaski, które dostałem od Boga. Poniekąd można to nazwać takimi „narzędziami”, którymi Stwórca obdarza każdego człowieka według jego powołania. Dziękuję Panu za to Jego wsparcie z góry w realizacji moich marzeń. Gdybym widział fundament swojego sukcesu i kariery tylko we własnych siłach, byłbym w wielkim błędzie.
KS: Czy masz w życiu misję? Mało jest ludzi, którzy mają odwagę opowiadać o takich, jakby nie mówić, przykrych doświadczeniach. A Ty dajesz świadectwo...
RP: Wspólnie z żoną czujemy dług wdzięczności, jaki zaciągnęliśmy u Boga, który uratował nasze małżeństwo i zbudował nas na nowo „na skale”. Ten dług przekuwamy w misję, aby mówić o naszych doświadczeniach. Mówimy, że trzeba cały czas walczyć i nawet te sprawy, które po ludzku wydają się beznadziejne, z Bożą pomocą można rozwiązać. Zgłaszają się do nas małżeństwa, które dziękują za nasze słowa, za wsparcie, za wskazanie drogi. A dziś kryzysy w małżeństwie to gigantyczny problem. Ludzie często nie wiedzą, że można i trzeba walczyć. Nie znają narzędzi do tej walki. Dają sobie spokój, rozchodzą się, często obwiniając się o najgorsze rzeczy.
EŻ: Ile czasu poświęcasz na modlitwę? Czy medytujesz? Medytacja jest teraz w modzie.
RP: Medytacja jest jedną z form modlitwy. Trudno mi określić, ile dziennie się modlę. Nie liczę tego czasu. Często jadąc samochodem staram się odmawiać różaniec. W domu całą rodziną kończymy dzień wspólną modlitwą. My z Asią czytamy Pismo Święte. Uczymy modlitwy dzieci. Wspólnie dziękujemy za przeżyty dzień i prosimy o łaski na kolejne dni. Wspólna modlitwa jest bardzo, bardzo ważna w rodzinie.
EŻ: Czy wszystko jest na swoim miejscu, jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu?
RP: Oczywiście, że tak. Podpisuję się pod tym ja, ale również moja Asia. Nie człowiek, ale Bóg ma być na pierwszym miejscu. Jeśli będzie obecny – to brawo! Jesteśmy na właściwej drodze.
EŻ: Jaką masz radę dla młodych małżeństw albo osób, które chcą wstąpić w związek małżeński. Na co powinni uważać?
RP: Na pychę, która może się wkraść w życie młodego małżeństwa. Związek małżeński to nie twór, dzięki któremu mamy się poczuć lepiej indywidualnie. To sakrament, w którym trzeba powtarzać sobie: mniej ja, a więcej on albo ona. Jeśli sprawimy, że druga osoba będzie szczęśliwa, to ona to szczęście odda. Przygotujmy się, że małżeństwo to kawałek chleba, który czasem będzie gorzki i czerstwy. Ale można go tak upiec, że będzie smakował wybornie. Trzeba oprzeć je o Boga. Jak jest dobrze, to Jego wsparcia możemy nie zauważyć. Ale jak będzie źle i zwrócimy się do Niego, dźwignie nas z gleby.
KS: Czego możemy życzyć Tobie i Joasi?
RP: Żeby tę całą wiedzę, którą nam się udało przez tyle lat gromadzić, przekazać dzieciom. Życzcie nam, żebyśmy dalej tak je wychowywali, aby nie oczekiwały wiele od tego świata, a żeby same potrafiły dużo od siebie dać. Z kolei nam przyda się więcej pokory i cierpliwości.
EŻ: Tego życzymy i dziękujemy za rozmowę.
RP: Bardzo dziękuję.